Schizofrenia w kinie – szaleństwo i geniusz
Mnogość filmów fabularnych, przenikanie wątków filmowych do tzw. popkultury powodują, że niekiedy nie potrafimy odróżnić fikcji od rzeczywistości, prawdy od fałszu. Jakąś wiedzę o świecie czerpiemy przecież z filmu. Tym bardziej, kiedy nie mamy wglądu w rzeczywistość, nie możemy porównać, znamy tylko świat pokazany na ekranie kina. Jest w tym coś cudownego i magicznego, ale też niebezpiecznego. Nie każdy z nas pozna życie z osobą chorą na schizofrenię. Nie każdy więc dowie się jaka jest rzeczywistość, a ta bywa zupełnie inna, niż pokazana w filmie.
Królowa chorób
Wszędzie, gdzie w filmie widzimy postać zachowującą się dziwacznie, mówiącą do siebie, mającą omamy czy przechodzącą z jednej osobowości w drugą lub wpadającą z jednej skrajnej emocji w drugą – myślimy – „schizofrenik”. Otóż rzecz nie jest taka prosta, a takie uproszczenie w dużej mierze zawdzięczamy filmowcom. Pomijam trochę fakt słowa „schizofrenik”. Bardziej poprawnie dziś mówić – chorujący na schizofrenię, by nie stygmatyzować, nie upraszczać. Chyba najczęściej popełnianym grzechem przez filmowców jest mylenie jednostek chorobowych i wsypywanie wszystkich zaburzeń psychicznych do jednego worka – schizofrenia.
Poszczególne przypadki zachorowań mogą bardzo różnić się od siebie. Pomimo objawów osiowych, spektrum symptomów schizofrenii jest tak szerokie, że często bywa ona nazywana „królową chorób psychicznych”. Może więc nie należy się dziwić, że autorzy filmów gubią się co jest schizofrenią, a co nią nie jest. Nie wybaczam jednak podciągania pod schizofrenię, innych wyraźnych jednostek chorobowych.
Chorzy, co prawda stanowią wdzięczny temat, wielu reżyserów szuka inspiracji w szpitalnych murach. To zawsze porusza. Pomimo, że obrazy te są niejednokrotnie piękne, wzruszające, zabawne lub trzymające w napięciu, to trudno dostrzec realistyczny charakter choroby psychicznej. Najczęściej, stereotypowo chorzy ukazywani są jako zabawni, „przygłupi” ignoranci, albo wyrachowani łajdacy o sadystycznych skłonnościach lub wrażliwi twórcy. Taki obraz potęguje u widza, obecny już strach wynikający z niewiedzy. Ewentualnie politowanie, współczucie lub śmiech.
Czy chory umysł rzeczywiście jest piękny?
W stereotyp szaleńca – geniusza świetnie wpisuje się „Piękny umysł” Rona Howarda (2002). Historia opisuje autentyczną postać – Johna Nasha – amerykańskiego naukowca nagrodzonego Noblem w dziedzinie ekonomii. Jego życie zawodowe i rodzinne przeplata schizofrenia, królowa chorób psychicznych. Pomimo, że film może podtrzymywać uproszczenie, że twórca musi być szalony, ja szalenie lubię ten film! Kto zna biografię Nasha wie, że film nie jest jej odzwierciedleniem, a raczej inspiracją. A opowieść to piękna o tworzeniu, idei, miłości, życiu codziennym i życiu w świecie urojeń. Główny bohater budzi sympatię, nawet podziw.

Podobny wątek porusza John Madden w swoim filmie „Dowód” (2005). Opowieść już nie tak piękna i poruszająca, ale podtrzymująca stereotyp szalonego geniusza. Tutaj mamy jeszcze więcej niepewności – czy z obłędu wyłania się geniusz, czy może raczej geniusz popada w obłęd.
W rzeczywistości nie ma dowodów na to, że twórcy (artyści, naukowcy) są bardziej inteligentni. Brak wyraźnej korelacji między inteligencją psychometryczną a twórczością. W psychologii znana jest hipoteza progu 110 IQ. Osoby o niskim ilorazie inteligencji są zwykle mało twórcze (korelacja pozytywna). Natomiast osoby o podwyższonym ilorazie inteligencji mogą być twórcze lub nie (brak korelacji). Sztuka i szaleństwo nie wykluczają się – wielkie dzieła i odkrycia zawdzięczamy i osobom zdrowym, i zmagającym się z chorobami psychicznymi. Nie ma także dowodów na to, że schizofrenia to choroba osób wybitnie inteligentnych.
Schizofrenia to nie zabawa
Zmagającymi się – bo choroba psychiczna nie jest „twórczym natchnieniem przez Boga” ani innym, piękniejszym widzeniem wybrańców. Apatia, zmniejszone odczuwanie przyjemności, chroniczne poczucie zmęczenia, zaburzenia snu, lęki, poczucie braku własnej wartości bez względu na realne osiągnięcia. Często także poczucie rozpaczy i zachowania autodestrukcyjne, rzeczywiście bardziej przeszkadzają tworzeniu niż pomagają.

W filmie „Piękny umysł” John Nash rozmawiając ze swoimi urojonymi przyjaciółmi sprawia wrażenie dziecka bawiącego się niewinnie ze swoim „wymyślonym przyjacielem”. W rzeczywistości urojenia znacznie częściej budzą lęki i niepokój niż zaciekawienie czy sympatię chorego.
Choroba nieraz brutalnie przerywa karierę mistrzów – jak w przypadku Wacława Niżyńskiego (tancerz). Zdarza się, że dzieła uznane przez krytyków i opinię publiczną są stworzone przez ludzi chorych, nie zdających sobie sprawy ze swoich osiągnięć.
„Jeśli uświadomimy sobie, ile dni swego życia ci geniusze spędzili w narkotykowym zamroczeniu lub psychotycznym czy depresyjnym otępieniu, to w głowie może nam się zamącić na myśl o tym, co jeszcze mogliby osiągnąć.” (Kottler)
Co jest prawdziwe?
Niewiele w kinie jest obrazów, które chorobę psychiczną pokazują rzetelnie i prawdziwie. Schizofrenia i jej rozwój bywa dla pacjenta zaskoczeniem, powoduje niepokój, strach, zaburzenia snu i dolegliwości somatyczne. Wielu z tych doświadczeń nie trzeba koloryzować, żeby i tak stanowiły temat ciekawy i przejmujący. „Biały szum” Hansa Weingartnera (2001) to jeden z nielicznych filmów pokazujący schizofrenię taką, jaką bywa najczęściej. Choroba zmienia życie młodego chłopaka i całego jego otoczenia. Głosy, które słyszy są natrętne i nieprzyjazne. Budzą lęk i dziwaczne zachowania. Początek leczenia, nie jest niestety końcem cierpienia. Chorobę trudno zaakceptować jego najbliższym, którzy nie wiedzą jak się zachować wobec chorego, wobec leczenia. Film jest przejmujący i ciekawy, bez dodatkowych zabiegów, mających na celu rozemocjonować widza. Często to, co miało zaszokować i przyciągnąć uwagę, podsyca tylko lęk otoczenia wobec chorych. Lęk i tak już obecny, lęk przed nieznanym.
W polskim kinie bardziej realny obraz schizofrenii zobaczymy filmie Bartosza Konopki „Lęk wysokości”, o którym pisałam tutaj.