„Lęk wysokości” – recenzja
Lubię kina studyjne. Człowiek może się zapomnieć. Wzruszyć, chwilę pobyć poruszonym. Z nastroju nie wybija mnie szelest woreczków, chrupanie popcornu i dwudziestominutowe reklamy. Ciche łkanie osoby za mną daje mi poczucie jedności i zrozumienia – „my, brać filmowa” z zapałem oglądamy, bezkarnie płaczemy na filmach, jesteśmy krytyczni, wobec tego, co ujrzeliśmy.
(Nie)normalne życie ze schizofrenią
Pamiętam, że w takim właśnie klimacie obejrzałam film „Lęk wysokości”. Wy też tęsknicie za wyjściami do kina? To wyczekiwany debiut fabularny Bartka Konopki. Oczekiwania były duże, nadzieje jeszcze większe, po pamiętnym sukcesie młodego reżysera w 2010 roku (nominacja do Oscara za dokument „Królik po Berlińsku”). Jeśli ktoś spodziewał się rewolucji, dziwnej formy, brutalnie i wstrząsająco opowiedzianej kuriozalnej historii – podobnej do tych z kina offowego, kiedy to podobno, im bardziej nie wiadomo o co chodzi, tym lepiej – może być rozczarowany.
Reżyser w dojrzały sposób pokazał normalną opowieść o polskiej rodzinie. Z resztą normalność, a w zasadzie „nienormalność” jest jednym z osiowych problemów poruszonych w filmie. Takie rzeczy się dzieją, mogą spotkać mnie lub ciebie. Jak się okazuje – spotkały reżysera. Być może dlatego tak naturalnie i zwyczajnie, a zarazem poruszająco (lubię tak!) opowiada o życiu z osobą chorą na schizofrenię. Kiedy wydaje się, że nasze poruszenie emocjonalne sięgnęło zenitu – widzimy dedykację „Mojemu tacie”. Proste i piękne.
Historia współczesnego szaleńca pokazana oczami jego syna. To musi poruszać i porusza. Tomek jest spikerem telewizyjnym. Wiedzie spokojne, ułożone życie. Ma ładną żonę, nowocześnie urządzone mieszkanie, wkrótce awansuje. Do tego obrazka idealnego życia nie pasuje schorowany, stary ojciec, który przedziwnie zakłóca porządek funkcjonowania młodych. Nie pasuje też wieczny niepokój Tomka o ojca, co matka i żona często mają mu za złe.
Role
Marcin Dorociński jest świetny w roli syna, który sam próbuje „jakoś żyć”. Zmaga się ze swoimi rozterkami i lękami. Można odnieść wrażenie, że chcąc zrozumieć zachowania ojca, jednocześnie chce poznać samego siebie. Czasem niepewny, wątpiący, rozedrgany, ale walczący z samotnością ojca w chorobie i swoją w życiu. Pytamy cichutko – co bardziej nienormalne? Można powiedzieć, że szalenie dobrze zagrał Krzysztof Stroiński. Grana przez niego postać ojca jest tak autentyczna, że aż boli widza jego ból. Aktor przyćmiewa na planie swoich młodszych towarzyszy i wyprzedza ich kunsztem o kilka lat świetlnych, niemniej jednak doceniam rolę Marcina Dorocińskiego i Magdaleny Popławskiej.
Choroba? Normalna rzecz.
„Lęk wysokości” to nie tylko poruszająca historia, dosadnie a jednak naturalnie opowiedziana. Dla mnie to również jeden z nielicznych, tak autentycznych obrazów schizofrenii. Różnie już próbowano pokazać szaleństwo i jego postaci, myląc nierzadko jednostki chorobowe, koloryzując, dramatyzując lub upiększając. Mimo, że schizofrenia jest chorobą dość powszechną, nie wiemy jak do chorych podejść i jak ich traktować. Boimy się, ignorujemy, fantazjujemy na ich temat wspominając „szalonych artystów” czy „niebezpiecznych przestępców”. W filmie spoglądamy na ojca Tomka, jak na własnego. W swojej potrzebie bliskości i akceptacji, staje się jakiś taki normalny, zwykły, ludzki. Może warto „oddemonizować” schizofrenię i po prostu o niej rozmawiać?
I tutaj mój ukłon w stronę reżysera, że właśnie tak, a nie inaczej pokazał tę historię. Bardziej czy mniej swoją. Nie ważne. Prawdziwą. Obyśmy wszyscy tak debiutowali!
O stereotypach związanych ze schizofrenią w filmie poczytasz tutaj.