Samoutrudnianie – jak przeszkadzamy sobie rozkwitnąć
Samoutrudnianie zapewne nie dotyczy moich tulipanów. Po lewej stronie mojego biurka, w wazonie zawsze stoją jakieś kwiaty. W rogu. Patrzę na nie, jak pięknie rozkwitają. Naturalnie kierują się w stronę słońca. Zawsze. Pomimo, że stoją w rogu. Nikogo nie pytają o zgodę. Nie czekają na lepsze warunki. Rozkwitają. Widzę, jak z czasem ich główki coraz bardziej wychylają się do słońca, by dostać to, czego potrzebują, by rozkwitnąć. Zastanawiam się dlaczego my tak nie mamy? Postawieni w kącie przez los, często stoimy i czekamy. Skarżymy się na niesprzyjające warunki, nieodpowiedni czas, brak wsparcia itp. Nie pozwalamy sobie rozkwitnąć.
Samoutrudnianie – co to takiego?
Samoutrudnianie to strategia poznawcza, którą ludzie uruchamiają, kiedy chcą poradzić sobie z ewentualnością porażki lub obniżenia samooceny. Takie osoby wycofują się z wysiłku lub stwarzają przeszkody dla sukcesów, aby mogli zachować swój publiczny wizerunek lub myślenie o swoich kompetencjach. Możemy np. utrudniać sobie zadanie w obawie przed nieukończeniem tego zadania tak, że jeśli faktycznie zawiedziemy, możemy po prostu zrzucić winę na przeszkody, zamiast obwiniać siebie. Jest to zjawisko dobrze przebadane przez psychologów zajmujących się ludzkimi zachowaniami. Jakże łatwiej powiedzieć, że „była zła pogoda”, „nie mogłem się uczyć, bo sąsiad imprezował”, „szef dokłada mi zadań”, niż wziąć odpowiedzialność za swoje zachowanie. Nie szukałam innego miejsca do nauki, brałam dodatkowe obowiązki jakoś trudniej przyznać. Trzeba byłoby wziąć odpowiedzialność. No więc niestety nie mogłam dokończyć zadania, choć przecież tak bardzo chciałam. Po prostu okoliczności nie sprzyjały. Przeszkody mogą pojawiać się tylko w moim myśleniu i deklaracjach, ale też mogę sama je stwarzać.
Po co to robimy?
Można powiedzieć, że życie przecież stawia wystarczająco przeszkód, z którymi trzeba sobie radzić. Po co więc sami mielibyśmy dodawać sobie trudności? To nielogiczne, prawda?
Wszyscy mamy jakieś przekonania o świecie, o innych ludziach i o sobie samych. Budowały się one całe nasze dotychczasowe życie. W wyniku wychowania, osobistych doświadczeń, zdobytej wiedzy, predyspozycji osobowościowych, kultury, w której żyjemy i pewnie wielu innych czynników, stworzyliśmy wizję siebie. I bardzo nam trudno ją zmienić. Chcemy mieć poczucie spójności, zachować ciągłość narracji, nie chcemy przyznać, że możemy nie mieć racji. Trzymamy się więc kurczowo naszych przekonań o sobie, nawet jeśli nam nie służą, nawet jeśli są nieprawdziwe lub krzywdzące.
Samoutrudnianie nie chroni nas przed niepowodzeniami, ale pomaga je zinternalizować. Łatwiej przyznać, że nie zdałam egzaminu, bo uczyłam się do niego tylko przez jeden dzień, niż dlatego, że wynika to z moich ograniczeń. Gdybym uczyła się przez tydzień i nie zdała go, bolałoby bardziej. Mogłabym pomyśleć, że jestem głupia. Jeśli będę się uczyć tylko przez jedno popołudnie i nie zdam egzaminu, zachowam o sobie ciągłość narracji i przekonanie, że jestem osobą inteligentną, ale leniwą. Nie zdałam, bo się nie uczyłam (mało się uczyłam) jest łatwiejsze do zniesienia, niż nie zdałam, choć tak dużo się uczyłam. Znacie to? Będę więc utrudniać sobie naukę, rozwój, poznawanie nowych osób, zwiedzanie nowych miejsc, zmianę pracy tak na wszelki wypadek. Gdy pojawi się jakieś niepowodzenie, zawsze znajdę dla niego argument. Dzięki temu zachowam obraz siebie, jako osoby… jakiejś tam (tu możesz wpisać dowolną cechę i pomyśleć, co takiego robisz, by to przekonanie o sobie utrzymać).
Pomyślę o tym jutro
Część osób, niczym Scarlett O’Hara odkłada na później trudności i sprawy, którymi trzeba się zająć. Psychologia ma nawet określenia na takie strategie – to prokrastynacja. Myślę, że samoutrudnianie dobrze zna się z prokrastynacją. To ciągłe odkładanie na później, na jutro, na kiedyś tam, to uczenie się i praca „na ostatnią chwilę”. To te osoby, które mówią o sobie „mistrz ostatniej prostej”. Tak długo zwlekają, że zostaje im mało czasu, by zająć się problemem. Odkładanie na później na krótko łagodzi stres i lęk związany ze zbliżającym się zadaniem (jak wszystkie strategie unikania). Czujemy ulgę, że nie musimy się tym zajmować, ale ulga jest krótkotrwała. Zaraz potem dopada nas poczucie winy, że sprawa nie rozwiązana. Takie szybkie i krótkotrwałe nagrody (nagrodą jest poczucie ulgi, że jeszcze nie muszę się tym zajmować), mszczą się na nas w dłuższej perspektywie. Po czasie okazuje się, że nadal jestem w miejscu, w którym nie chcę być, bo „pomyślę o tym jutro” i zmienię coś, gdy będą lepsze warunki. A co jeśli lepszych warunków zewnętrznych nie będzie? Pomyśl o tym. Najlepiej dzisiaj.
A jeśli mój blask może oślepiać?
Bywa też tak, że nie boimy się ewentualnej porażki, ale kolejnego sukcesu. Jak to? Wszyscy chcemy przynależeć do jakiejś grupy, być akceptowanymi, zauważonymi. To bardzo ważne potrzeby społeczne. Bywa i tak, że nie pokażemy swojego blasku, żeby nie przyćmić innych. Jeśli ludzie wokół narzekają, mówią o swoim niespełnieniu, łatwo wejść w tę retorykę. Trudniej podtrzymywać swój blask, mówić o swoim szczęściu, dumie i spokoju. Być może jakiś nieprzychylny komentarz na ten temat wzmocnił moje przekonanie, że nie ma czym się szczycić. Przecież nic wielkiego nie robię.
Prezentujemy na zewnątrz taki obraz siebie, który nie wprawi innych w zakłopotanie. Kiedy opowiadam o swoich podróżach to dodam, że „to taki zwykły wyjazd”, kiedy ekscytujesz się, że coś zobaczyłaś lub przeczytałaś, będę ci w tym towarzyszyć, ale nie powiem, że czytałam/widziałam to już kilka miesięcy temu. Przemilczę, że znam te koncepcje, nazwiska, książki, artystów, byś nie czuł się zakłopotany, że odkryłeś je dopiero teraz. Będę się cieszyć twoim odkryciem, ale zgaszę swój entuzjazm, żeby nie przyćmił twojego. W lęku przed odrzuceniem nie pozwolę sobie rozkwitnąć i nie pokażę światu, jaka jestem piękna. Łatwo zobaczyć i docenić piękno innych. Swoje widzę, ale nie powiem o nim, bo to przecież bałwochwalstwo, to nie wypada. Nie jestem przecież osobą, która się przechwala. Nie jestem przecież egoistką, skupioną na swoich potrzebach. Nic nie powiem i zachowam narrację na swój temat. Zachowam przekonanie o sobie, jako skromnej i empatycznej i w dalszym ciągu postoję w kącie. Może ktoś mnie znajdzie? Może ktoś dogrzebie się do tego wewnętrznego blasku? Czy pozwolę mu go odkryć? Nie. Wtedy stracę swój obraz siebie. Zbudować nowy? Oj nie, to takie trudne. Postoję. Poczekam na inne okoliczności.
Wiosna w sercu
Nie będę gasić swojego blasku, tylko po to, żeby ktoś obok czuł się lepiej. Nie jestem odpowiedzialna za cudze uczucia. Jestem odpowiedzialna za swój rozwój. Nie stłamszę tego, co we mnie żyje. Pójdę śmiało po to, czego potrzebuję. Poproszę o pomoc. Powiem o swoich osiągnięciach. Pomyślę o swoich potrzebach. Otworzę się na swój blask i w końcu zaopiekuję się relacją ze sobą. Co Ty na to?